Pisanie każdego właściwie rodzaju książek wymaga jakichś badań; ostatecznie tworzenie tekstu jest – a przynajmniej powinno być – intelektualną przygodą, dzięki której uczy nie tylko czytelnik podczas lektury, ale i autor podczas pracy nad książką. A pisanie powieści historycznych, w tym historycznych kryminałów, wymaga szczególnie szerokiej kwerendy.
Przez ostatnich pięć lat z moim mężem, Piotrem Tarczyńskim rozwijamy (pod wspólnym pseudonimem Maryla Szymiczkowa) serię kryminałów retro o profesorowej Szczupaczyńskiej, dziejących się pod koniec XIX wieku w galicyjskim Krakowie. Poszczególne książki dotyczą rozmaitych aspektów ówczesnego życia, obyczajowości, kultury, polityki, nic więc dziwnego, że w pracy nad każdym z nich korzystaliśmy z bibliotek i archiwów, głównie archiwów cyfrowych.
Najpierw Piotr – który, jako historyk z wykształcenia ale i z usposobienia, wykonuje większość kwerendy – siedzi nad źródłami. Jeśli nie liczyć opracowań cracovianistycznych, biografii, prac naukowych, jest to głównie dostępna w repozytoriach internetowych prasa krakowska, jak „Czas” czy „Nowa Reforma”, oraz lwowską, ale i, rzecz jasna, również inne materiały, które czasem przypadkowo wyrzuca internetowa wyszukiwarka.
W ten sposób znajduje odpowiedni moment historyczny – rzecz w tym, żeby tłem dla wątku kryminalnego było jakieś ciekawe wydarzenie. W naszych książkach są to kolejno: otwarcie Teatru Miejskiego (dziś Teatru Słowackiego) i pogrzeb Matejki; otwarcie pierwszej szkoły średniej dla dziewcząt i wizyta cesarza w Krakowie; zamordowanie cesarzowej Sissi, obecność Przybyszewskiego w Krakowie i zaćmienie księżyca; wesele w Bronowicach (najnowszy, IV tom, „Złoty róg”, który ukaże się jesienią 2020). Każde z tych zdarzeń przewija się przez karty powieści i jakoś łączy z głównym wątkiem. Dopiero na tej bazie budujemy szkielet fabuły kryminalnej, a na niej – postaci, wątki, sceny.
Warto przy tym powiedzieć, że ludziom naszych czasów, po licealnych lekcjach, ta epoka wydaje nam się spójna: koło siebie istnieje „Szał” Podkowińskiego, „Wesele” Wyspiańskiego, „Zielony Balonik” ze „Słówkami” Boya w Jamie Michalikowej i „Szatan” czyli Przybyszewski. W rzeczywistości jednak krakowska Młoda Polska to kolejne rozdziały: Podkowiński umiera już w 1895, rok później Turliński zakłada „Paon”, pierwszy lokal młodopolskiej bohemy, Przybyszewski przyjeżdża w 1898 i jest w mieście praktycznie tylko rok, wesele w Bronowicach to rok 1900, rok później „Paon” bankrutuje, a w 1905 zaczyna działać kabaret w Jamie Michalikowej. Zatem – jako że piszemy powieści chronologicznie – musimy bardzo uważać, by nie stracić jakichś ważnych postaci czy wydarzeń, które później w historii już nie wrócą.
Nawet w przypadku najlepiej znanych miejsc czy osób potrzebne są źródła. Nasi bohaterowie bardzo często „mówią sobą” – Daszyński przemawia fragmentami swoich dzienników, Przybyszewski – tekstami literackimi albo cytatami ze wspomnień, w których opisano jego monologi i uszczypliwości. Nawet kiczowate listy miłosne jednej z bohaterek to fragmenty wczesnej powieści Mniszkówny, ewidentnych popłuczyn po stylu młodopolskim. Wielce pomocne w takich poszukiwaniach są na przykład Wolne Lektury czy inne cyfrowe biblioteki.
Czasem szukamy w nich konkretnych wiadomości, potrzebnych do właściwego opisania sceny. W chodzeniu po Bibliotece Jagiellońskiej (mieszczącej się wówczas w Collegium Maius) pomogły nam fotografie Ignacego Kriegera, do opisu odwachu, który ozdabiał kiedyś wieżę ratuszową, potrzebne były pocztówki z epoki, został bowiem wyburzony. Kiedyś spędziłem dłuższy czas na poszukiwaniu wizerunku dworca w Bochni, na który miała przyjechać nasza bohaterka w roku 1893. Tamtejsza stacja jest stara i znakomicie obfotografowana – wiedziałem, że w owym roku na jej miejscu stał jeszcze wcześniejszy, skromniejszy budynek i musiałem wiedzieć, jak dokładnie wyglądał.
Przy kolejnym tomie Piotr wybrał się do krakowskiego archiwum, żeby poznać książeczkę prostytutek, wymaganą prawem w Austro-Węgrzech; podejrzewał, że to niszowy temat i będzie musiał długo wyjaśniać, o co dokładnie mu chodzi, podczas gdy zblazowany archiwista powiedział tylko: „A, tak, prostytutki…” – i podał mu całą teczkę, zawierającą dokumenty z czasów Franza Josefa. Regulamin, i owszem, znalazł, ale przy okazji natrafił na fascynującą opowieść w listach: historię Leona Branda, krakowskiego właściciela domu publicznego, który prowadził długą batalię z władzami (głównie z policją), która chciała zamknąć jego przybytek. Brand w ten sposób stał się jednym z pobocznych bohaterów książki (choć przesuniętym w czasie o dekadę) i w tym sensie, jako postać literacka, jest dzieckiem archiwum.
Nader często to, czego szukaliśmy, prowadzi nas do zupełnie innych postaci, zdarzeń, spostrzeżeń. Z pokorą trzeba uznać, że – jakkolwiek byśmy się przygotowali do pracy – nie wiemy, co nas zachwyci, co okaże się pomocne i nam, i czytelnikom. Dopiero kiedy natkniemy się na jakiś opis, list czy notkę prasową, okazuje się, że było nam to nieodzowne w tworzeniu nastroju epoki.
Ludzie końca XIX wieku porozumiewali się wprawdzie polszczyzną, ale zupełnie inną, niż nasza. Nie da się jej przepisać 1:1, raczej trzeba nią umiejętnie nasycać wypowiedzi, tak żeby rzadkie słowa były zrozumiałe same przez się z kontekstu, a całość była raczej przyprawą, niż zakalcem (choć, oczywiście, granice strawności tego będą różne dla różnych czytelników). Żeby wejść w ten język, poznać jego rejestry (jak pani mówi do służącej, jak podwładny do zwierzchnika, jak profesor uniwersytecki do damy z towarzystwa, a jak do subiekta), warianty (język literacki, prasowy, język polityki, gwara ludowa z różnych części Galicji, gwara miejskiego proletariatu, mowa imigrantów włoskich czy czeskich). Tu potrzebne są najrozmaitsze źródła: pamiętniki, listy, dzienniki, opracowania naukowe. W II tomie cyklu przewija się m.in. Stanisław Teofil Kurkiewicz, twórca pojęcia „seksuologii” a także nadal osobliwego słownika wyrazów dotyczących seksu (czy, jak sam by powiedział, płcenia) oraz Karol Estreicher, który wydał opracowanie pod tytułem „Szwargot więzienny” (korzystał z niego Boy, przekładając gwarę przestępczą u Balzaka w „Ostatnim wcieleniu Vautrina”).
Czytanie źródeł z epoki, od gazet po rękopisy, pozwala nam wczuć się w ludzi, którzy wówczas żyli – często bowiem nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak inna była ich egzystencja. Podstawowe błędy pisarskie w książkach historycznych nie biorą się bowiem wcale z tego, że autorka czy autor czegoś nie sprawdzili albo sprawdzili niechlujnie, ale na tym, że nie przyszło im do głowy, żeby coś sprawdzić. Często po prostu nie wiemy, czego nie wiemy.
Życie ludzi sto, dwieście, pięćset lat temu jest diametralnie różne od naszego; inaczej się ubierają, inaczej podróżują, mają inne przyzwyczajenia, mieszkają w innych wnętrzach. Wyobraźmy sobie naszych bohaterów pod koniec XIX wieku, choćby najzwyklejsze ludzkie czynności. Jak myją się w domu? Przez długi czas to komoda, niekiedy ze specjalnym marmurowym blatem, a do tego misa i dzban z wodą. Przynoszoną ze studni, czy płynącą w kranie? Kiedy w mieszkaniach pojawia się bieżąca woda, zimna i ciepła? A łazienki jako osobne pokoje? Gdzie w kamienicach na Starym Mieście są toalety? Prywatne w mieszkaniach, zbiorcze na półpiętrach, czy może sławojki w podwórku? A może wszyscy korzystają tylko z nocników i opróżniają je przez okno do rynsztoka lub wynoszą do dołu kloacznego? A mówimy przecież o podstawowych fizjologicznych kwestiach. Kiedy już wiemy, że czegoś nie wiemy, pojawia się pytania: gdzie szukać wiadomości na ten temat?
Tu oczywiście przydają się wyszukiwarki internetowe, wewnętrzne wyszukiwarki repozytoriów (np. Polony), bibliografie czytanych książek (często odsyłające do dzieł zdigitalizowanych), i tak dalej. Jest to poznawcza przygoda, której nie da się zaplanować. Do kwerendy zawsze należy podchodzić szeroko i rozglądać się wokół; szukając jakichś wiadomości o cenach dorożek możemy przypadkiem natrafić na ciekawą reklamę, list do redakcji gazety albo nieznaną nam postać. Im szerzej czytamy, im lepiej poznajemy epokę, tym bardziej zdajemy sobie sprawę z naszej niewiedzy i otwieramy kolejne pola poszukiwań. Ostatecznie, jeśli nie wiemy wszystkiego nawet o naszych czasach – jak moglibyśmy kiedykolwiek wiedzieć wszystko o czasach dawno minionych? Ale konstatacja ta nie powinna nas przerażać; wystarczy mieć otwarty umysł i nie ufać swoim przekonaniom, tylko możliwie jak najwięcej sprawdzać w źródłach – nie tylko po to, żeby nie popełnić zawstydzającego błędu, ale i po to, żeby dotrzeć do ciekawostek, o których nawet nie mieliśmy pojęcia.
Tekst ukazał się w ramach kampanii #BezSpiny współfinansowanej przez EUIPO – chcemy Wam pokazać, że w Internecie znajdziecie niesamowite i całkiem darmowe materiały: książki, filmy, obrazy i zdjęcia. Bez spiny, moi drodzy – to wszystko legalne. Domena publiczna i licencje Creative Commons brzmią tajemniczo, ale wszystko Wam wytłumaczymy – prosto i zwięźle. Musicie tylko wejść na stronę: otwartakultura.org/bez-spiny